sobota, 27 września 2014

Przewrotna historia o spełnianiu się marzeń

Szymuś, bo tak wszyscy na niego i o nim mówili, miał ADHD. Swego czasu, to jest na początku lat dziewięćdziesiątych, ADHD nie było jeszcze tak "popularne" wśród rodziców jako sposób na wytłumaczenie nieraz nagannego zachowania swoich rozwydrzonych "pociech". Trudno powiedzieć, czy Szymuś był rozwydrzony. Wychowywała go matka, samotnie - nie wiadomo gdzie i kim był ojciec - i coraz trudniej było jej panować nad synem, być może też dlatego, że nie była nim specjalnie zainteresowana. Tak to bywa w rodzinach o dość patologicznych tendencjach. Szymon był pierwszy do alkoholu, pierwszy do papierosów i innych specyfików do palenia i wciągania, no i oczywiście był pierwszy do dziewczyn, mówiąc w slangu: dup. Ale miał też talent plastyczny i mimo wszystkich swoich nawyków był człowiekiem nadspodziewanie inteligentnym.

Zachowanie Szymona było w zasadzie naganne, bo już na początku gimnazjum palił, pił i zaliczał koleżanki. Dziś to już na nikim nie robi wrażenia, ale to było kilkanaście lat temu. O tym ostatnim dowiedziałem się wiele wiele później. Bardzo fascynował go popularny swego czasu program Jackass, którego uczestnicy prześcigali się w robieniu obrzydliwie i niesmacznie głupich rzeczy, a Szymon w niczym im nie ustępował. Założył się, że przebiegnie nago po rondzie (obecnie jeden z węzłów autostrady A4) i przegrał tylko dlatego, że nie zdjął butów; wbiegał nago do sklepów i autobusów - bardzo szybko odkrył w sobie ekshibicjonistę. Nie piszę już o innych numerach, dość odrażających, w bardzo jackassowym stylu - ale nigdy nie skierowanych przeciwko komukolwiek, mających jedynie na celu zwrócenie na siebie uwagi, bo taki właśnie deficyt uwagi Szymusiowi mocno musiał doskwierać. Szymon był jedną z niewielu osób, których się tak naprawdę nie obawiałem; mimo swojej nieprzewidywalności nigdy nie miał wobec mnie złych zamiarów. Tego nie mogłem swego czasu powiedzieć o każdym. No i udawało mi się czasami przemówić Szymonowi do rozsądku.

Minęło gimnazjum, skończyła się znajomość z Szymonem, spotkałem go na ulicy raz, może dwa razy i tyle. Minęło liceum i pięć lat studiów. Pomieszkałem w paru miastach i w końcu cztery lata po studiach Szymon nagle się do mnie odzywa, bo doznaje olśnienia, że mieszkam w Gdańsku a on chwilowo też. Znalazł mnie na fb po tym jak zamieściłem pewne zdjęcie z plaży w Jelitkowie. Proponuje spotkanie. Ja z jednej strony się trochę boję; trochę trąci to powrotem do pewnego zamkniętego etapu życia, etapu, którego nie mam ochoty z powrotem otwierać. Poza tym widzę Szymona na fb, jego imprezowe zdjęcia, i wiem, że wiele się nie zmienił, boję się, że może odstawić jakiś grubszy numer, nawet i niechcący, że wpakuję się przez niego w jakieś bagno. Ale z drugiej strony jestem ciekaw. Bardzo ciekaw. I nie mam ochoty się wykręcać. Raz się żyje. A człowiek, który nigdy nic złego mi nie zrobił nie zasługiwałby na takie potraktowanie.

Umawiamy się na stacji SKM, pod którą Szymon podjechał samochodem. Biorę butelkę ginu kupioną jeszcze rok temu w Holandii, w końcu nie będziemy o suchym pysku gadać a sam tego wypijać nie chcę. Wsiadamy w jakąś starą chyba Toyotę na - wiedzieć nie wiedzieć czemu - legnickich tablicach. Krótka jazda przez osiedle zmienia się w dłuższą jazdę osiedlowymi zaułkami, bo Szymuś gdzieś wypatrzył coś na niebieskim sygnale - więc trzeba unikać jak ognia, jeśli się jeździ bez prawa jazdy tylko z dwoma czeskimi dokumentami na cudze nazwiska i może trochę podobne czeskie twarze oraz z podstawową znajomością języka czeskiego. Jest to jazda z prędkością dającą stuprocentowe szanse na zabicie przypadkowo napotkanego pieszego, ale i tak uważam, że na piechotę dotarłbym szybciej.

Szymuś nie ma stałego miejsca zamieszkania. W lecie mieszka w Gdańsku, w zimie w Zakopanem - można by powiedzieć: szczęściarz. Jego obecne życie to jest właśnie to, co sobie wymarzył dawno dawno temu. Mieszka z kilkoma dziewczynami - mam okazję zobaczyć tylko jedną z nich, dziewczynę Szymona - i nadal pozostaję w przekonaniu, że w kwestii kobiet mamy dość odmienna gusta. Reszta dziewczyn stroi się do pracy w pokoju obok. No właśnie...

Kimże to Szymuś został po tylu latach?


O tym, jak wyglądało jego życie po skończeniu gimnazjum nie miałem zielonego pojęcia. Teraz mogłem się dowiedzieć, że spędzał bardzo krótkie okresy w różnych zawodówkach i po kilku próbach ostatecznie skończył jako szeregowy "operator łopaty" przy budowie torów, z tym tylko że pracował na nocne zmiany, gdzie lepiej płacili. Jego życie musiało być dość upojne, zwłaszcza alkoholowo, bo pewnego dnia porozsyłał swoje CV na rozmaite stanowiska nie wyłączając prezesów i dyrektorów banków. Musiał się przy tym nieźle bawić, ale nieźle mogli się bawić zapewne również rekruterzy. Z wyjątkiem jednego, który wziął szymusiowe CV na poważnie. Pojechał więc skacowany biedaczyna z Katowic do już dość odległego Rybnika na rozmowę na stanowisko jakiegoś kierownika - nie za bardzo wiedząc na kierownika czego, więc intuicja podpowiadała mu, że kierownika sklepu, toteż za takowym się rozglądał i nie mogąc pod wskazanym adresem żadnego znaleźć - zadzwonił, żeby się upewnić. Proszę spojrzeć do góry, na baner.

Klub GoGo.

- Chłopaki, nie zgadniecie, gdzie byłem na rozmowie kwalifikacyjnej...

Prawdziwa konsternacja była, gdy po niedługim czasie do Szymusia zadzwoniono i oznajmiono, że został jednym z trzech kandydatów, którzy zostali zakwalifikowani do ostatniego etapu rekrutacji. Tym razem już rozmowa z właścicielem klubu, który sprawę stawia jasno: klub ma zarabiać kasę. I dwa pytania, które pokazują całą prawdę o klubach nocnych: jedna z dziewczyn ma okres i nie chce dzisiaj pracować a sytuacja kadrowa jest słaba - przekonaj ją żeby zmieniła zdanie; klient skorzystał z usług i nie ma jak zapłacić - co robisz? Potem dostajecie parę stówek i idziecie się do klubu zabawić a potem mówicie mi, co byście w klubie poprawili.


- Chłopaki, nie zgadniecie...

Tak, Szymuś został managerem w klubie nocnym. Był w klubie nocnym managerem dziennym, bo miał zbyt dużą słabość do dziewczyn, w slangu: dup; inny z rekrutowanych kolegów został w tymże klubie nocnym managerem nocnym, ale wkrótce i on się wykruszył a Szymuś został managerem całodobowym z dzienną dawką snu do pięciu godzin.

Wychylamy po drugiej rundce ginu z tonikiem, ja nalewam, żeby mieć gwarancję, że mój będzie oszukiwany. Nie oszukujmy się, nie chcę skończyć dziś na chodniku. - Twój jest oszukiwany - zarzuca mi Szymuś - Ale wiesz, że ja nie mam takiej mocnej głowy. Szymuś wciąga kreskę, bardzo zachwala, nalega, żebym spróbował. Po tym w ogóle nie jest się pijanym, czy widać po mnie, żebym był naje***? Faktycznie nie widać, ale ja jeszcze nie słyszałem o takim specyfiku co by był cudowny na wszystko i wolę go nie poznawać. Szymuś po drugiej nieudanej próbie już nie nalega. Za to go szanuję. Okna odsłonięte, zapewne widzi nas nie tylko ogromny rasowy kot, ale każdy kto zgasi w sąsiednim bloku światło i dokładnie się przyjrzy.


Ten klub nazywał się Cocomo.

Dalej się tak nazywa, ale Szymuś już tam nie pracuję. Raz się jest nad kreską a raz pod. Za co wyleciał? Najpierw odpowiada mi pytaniem: a jak myślisz? potem wikła się w jakieś inne opowieści o starszym ochroniarzu, któremu się nie podobało, że ktoś o wiele młodszy od niego rządzi klubem. W szczytowym momencie Szymuś ogarniał kilka klubów jednocześnie, wszystko na telefon. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Albo, w przypadku Szymona, o dupy.

To coś nazywa się amfetamina. Daje wrażenie większej tolerancji alkoholu. Po jakimś czasie następuje zejście, czyli przeciwna strona sinusoidy. Szymuś jest dziś po tej lepszej stronie. Pomaga innym, choć nie bezinteresownie, w osiąganiu szczytu sinusoidy i wcale się z tym przede mną nie kryje.

Szymuś obiecuje, że wpadniemy na chwilę do klubu. Przestaję liczyć na powrót do domu przed pierwszą. Na razie oglądamy zdjęcia z podstawówki i gimnazjum, Szymuś omawia wszystkie nasze koleżanki, po których się takich rzeczy nawet nie spodziewałem. Omawia pod kątem ich zaliczenia. Wtedy żyłem w trochę innym świecie. Ale dzisiaj jakoś wcale tego nie żałuję. Potem wracamy do szymusiowego życiorysu, którego nie sposób sobie wyobrazić bez pracy w roli barmana. W pracy barmana ważne jest, żeby przyciągać klientów. Najłatwiej udaje się to, gdy za barem siedzi kilka atrakcyjnych dziewczyn, do których można puścić oko, zagadać. Co jednak jeśli jest sam jeden Szymuś? Jak się okazuje, to nie przeszkadza. - Tu niestety nic się nie dzieje, ale jak się ze mną napijecie, to wam powiem, gdzie się można nieźle zabawić. Kto zna Szymusia ten wie, że trudno się oderwać od jego towarzystwa. Potem są zawody: klienci zakładają się z barmanem, że go upiją. Klient płaci, barman pije. Interes się kręci a wszyscy bawią się przednio. Bystry chłopak.

W końcu wpadają Szymusia koledzy, trzech, z wyglądu zagorzali ambasadorzy Sopotu, niekoronowani cesarze Monciaka, nieustępliwi sułtani klubów nocnych. Gdyby to nie byli znajomi zaufanego kolegi to nie specjalnie miałbym ochotę ich poznawać. Jeden z wyglądu jak bandyta, drugi jak napaleniec-gwałciciel i tylko trzeci nie zwraca na siebie szczególnej uwagi. Ale to w końcu swoi byli, swoi w pewnym sensie, dzięki szymusiowemu pośrednictwu. Wybierają się na laski, najpierw oczywiście następuje omówienie najnowszych anonsów na Odlotach. Potem wsiądziemy w Audi, za kierownicą siądzie lekko naćpany kolega, z tych nie rzucających się w oczy, i pojedziemy do Sopotu odwiedzić Szymusia dziewczyny.

Pewnego razu dziewczyny przyszły do mnie i poprosiły: Szymon, weź nam jakiś klub ogarnij. I tak się to zaczęło. Szymuś mieszka z grupką striptizerek, których jest managerem, i organizuje im występy w klubach w różnych miejscach w Polsce. I tylko bardzo boli go, że wszystkie te fajne dupy pracują tam, gdzie jego dziewczyna, przez co nie może ich wszystkich tak łatwo przelecieć, a bardzo by chciał. Ale tak sumie to nie to jest jego największym problemem. Chciałby być singlem, czego też mi zazdrości, ale bardzo boi się samotności. Wydaje się, że panicznie. Boi się, bardzo wielu rzeczy: pająków, globalnej epidemii ebola, spiskowej teorii dziejów, boi się, że pewnego dnia nie będzie miał za co żyć. Dlatego pije. Żeby przestać myśleć. I tak naprawdę nie wiem, czy jest szczęśliwy. Jego marzenia się spełniają. Moje też się spełniają. Każdy ma takie marzenia, jakie sobie wymarzył.

W klubie panuje półmrok przesycony czerwonym światłem. Na środku dwie rury, wokół których wiją się w mniej lub bardziej interesujący sposób dziewczyny zaczynając w dwóch - w porywach trzech - częściach garderoby pozostawiając w końcu na sobie tylko jedną. Scenariusz wciąż ten sam i tylko dziewczyny się zmieniają - trochę za często. Powinno być na wstępie trochę więcej garderoby. Wejście kosztuje pięć dych, ja nic nie płacę, bo jestem szymusiowym młodszym kuzynem, który przyjechał na wakacje do Sopotu i trzeba mu pokazać odrobinę życia nocnego. Po jednej stronie sceny bar, po drugiej loże w których zasiadają już nieco starsi ode mnie panowie ceniący sobie towarzystwo młodych skąpo ubranych dziewczyn, którym będą stawiać szatańsko drogie drinki i tak naprawdę nic w zamian nie dostaną oprócz chwili, w której poczują się atrakcyjni, pożądani i może  choć odrobinę mniej samotni.

Cały świat kręci się wokół niezaspokojonej potrzeby akceptacji


... i na tym chyba skończymy.







niedziela, 14 września 2014

Pendolino

Wpis zaczyna się niewinnie od wyjazdu rowerowego. W piątek trzeba się urwać z pracy trochę przed czasem i pojechać na dworzec do Gdyni by załapać się na pociąg w kierunku północnym. I tu jest koniec żartów. Bo oto wraz z obładowanym rowerem wyjeżdżam windą na peron w Gdyni. A tam stoi najprawdziwsze Pendolino. Stoi i szczerzy na mnie swój spłaszczony pysk. Wygląda jak jakiś wąż błotny. Nie wiem, czemu mi się z błotnym skojarzyło. Może jednak błoto jest tu jakoś na rzeczy. A do węża stoi kolejka, można by rzec: wężyk ludzi. Upewniam się, że oni tu stoją w kolejce do zwiedzania (no chyba na nic innego nie liczyłem). Pendolino nowiutkie, na podłodze leży jeszcze gdzieniegdzie foliowa okładzina.

Tyle było by tej dygresji. Teraz do rzeczy: kilka godzin wcześniej wdrapywałem się po schodach wraz z dwudziestokilowym rowerem i piętnastoma kilogramami bagażu. I jeszcze jedna podróż w przeszłość: na wiosnę tego roku niemałym zapewne kosztem wybudowano na stacji windę. Od co najmniej dwóch tygodni wisi tylko karteczka: Awaria windy. Gdybym miał długopis to bym dopisał "To kurwa naprawcie" ale nie miałem i mi przeszło. Naszła mnie refleksja na widok tego całego Pendolino i jego pokrytych folią podłóg. Że w tym kraju nic nie jest w stanie się długo ostać. Ile to już razy widziałem jak ludzie w sile wieku zamiast zejść po schodach pakują się w windę, która wiezie ich cztery metry do dołu tudzież do góry. Inwalidzi wojenni. Nie widzą schodów? Pewnie trzeba napisać: wstęp tylko dla osób upośledzonych ruchowo, osób z ciężkim bagażem lub osób upośledzonych umysłowo. To ostatnie na pewno by podziałało. A może po prostu windę sprytnie wyłączono zasłaniając się awarią. Tak "zakonserwowana" winda będzie przecież mogła "służyć" latami. Albo po prostu (i to kolejny polski scenariusz) przy organizacji przetargu działały jakieś nadprzyrodzone siły.

Może lepiej niech Pendolino będzie tylko do zwiedzania, najlepiej tylko pod okiem panów ochraniarzy, którzy przed wejście sprawdzą, czy mamy odpowiedni strój, aby byle kogo do środka nie wpuścić. Jakiegoś niepełnosprawnego umysłowo człowieka.

Dzisiaj zdarzyła się okazja jechać z takowym w pociągu. Człowiek koło pięćdziesiątki, elegancko ubrany, spokojnie i kulturalnie dymi sobie papierosem w przedziale rowerowym, gdy nagle zostaje brutalnie zaatakowany przez nachalnego rowerzystę, który domaga się, aby ten przestał palić. Elegancki człowiek w lakierkach, czarnej koszuli wciągniętej w spodnie jest bardzo wzburzony i grozi, że pobije rowerzystę i dodaje, że ma pierwszą grupę inwalidzką na głowę. To też brzmi jak groźba. Czytaj: jestem oficjalnie uznany za wariata i mogę was wszystkich pozabijać i nic mi nie zrobią. Ktoś uczynił wielką krzywdę społeczeństwu dając temu człowiekowi żółte papiery. Z posiłkami przychodzi mu inny człowiek w podobnym wieku, zapewne też z pierwszą grupą inwalidzką (również na głowę), tylko nieudokumentowaną, twierdząc, że wozimy swoje rowery za ("nasze") pieniądze podatników. Oczywiście, będąc centrum wszechświata trudno dopuścić do siebie myśl, że ktokolwiek poza nami płaci w tym kraju podatki. Temu człowiekowi trudno było. A będąc centrum wszechświata, każdy z nas z osobna, zajedziemy każdą windę a Pendolino będzie jeszcze bardziej bez sensu, niż kiedykolwiek było.