Wpis zaczyna się niewinnie od wyjazdu rowerowego. W piątek trzeba się urwać z pracy trochę przed czasem i pojechać na dworzec do Gdyni by załapać się na pociąg w kierunku północnym. I tu jest koniec żartów. Bo oto wraz z obładowanym rowerem wyjeżdżam windą na peron w Gdyni. A tam stoi najprawdziwsze Pendolino. Stoi i szczerzy na mnie swój spłaszczony pysk. Wygląda jak jakiś wąż błotny. Nie wiem, czemu mi się z błotnym skojarzyło. Może jednak błoto jest tu jakoś na rzeczy. A do węża stoi kolejka, można by rzec: wężyk ludzi. Upewniam się, że oni tu stoją w kolejce do zwiedzania (no chyba na nic innego nie liczyłem). Pendolino nowiutkie, na podłodze leży jeszcze gdzieniegdzie foliowa okładzina.
Tyle było by tej dygresji. Teraz do rzeczy: kilka godzin wcześniej wdrapywałem się po schodach wraz z dwudziestokilowym rowerem i piętnastoma kilogramami bagażu. I jeszcze jedna podróż w przeszłość: na wiosnę tego roku niemałym zapewne kosztem wybudowano na stacji windę. Od co najmniej dwóch tygodni wisi tylko karteczka: Awaria windy. Gdybym miał długopis to bym dopisał "To kurwa naprawcie" ale nie miałem i mi przeszło. Naszła mnie refleksja na widok tego całego Pendolino i jego pokrytych folią podłóg. Że w tym kraju nic nie jest w stanie się długo ostać. Ile to już razy widziałem jak ludzie w sile wieku zamiast zejść po schodach pakują się w windę, która wiezie ich cztery metry do dołu tudzież do góry. Inwalidzi wojenni. Nie widzą schodów? Pewnie trzeba napisać: wstęp tylko dla osób upośledzonych ruchowo, osób z ciężkim bagażem lub osób upośledzonych umysłowo. To ostatnie na pewno by podziałało. A może po prostu windę sprytnie wyłączono zasłaniając się awarią. Tak "zakonserwowana" winda będzie przecież mogła "służyć" latami. Albo po prostu (i to kolejny polski scenariusz) przy organizacji przetargu działały jakieś nadprzyrodzone siły.
Może lepiej niech Pendolino będzie tylko do zwiedzania, najlepiej tylko pod okiem panów ochraniarzy, którzy przed wejście sprawdzą, czy mamy odpowiedni strój, aby byle kogo do środka nie wpuścić. Jakiegoś niepełnosprawnego umysłowo człowieka.
Dzisiaj zdarzyła się okazja jechać z takowym w pociągu. Człowiek koło pięćdziesiątki, elegancko ubrany, spokojnie i kulturalnie dymi sobie papierosem w przedziale rowerowym, gdy nagle zostaje brutalnie zaatakowany przez nachalnego rowerzystę, który domaga się, aby ten przestał palić. Elegancki człowiek w lakierkach, czarnej koszuli wciągniętej w spodnie jest bardzo wzburzony i grozi, że pobije rowerzystę i dodaje, że ma pierwszą grupę inwalidzką na głowę. To też brzmi jak groźba. Czytaj: jestem oficjalnie uznany za wariata i mogę was wszystkich pozabijać i nic mi nie zrobią. Ktoś uczynił wielką krzywdę społeczeństwu dając temu człowiekowi żółte papiery. Z posiłkami przychodzi mu inny człowiek w podobnym wieku, zapewne też z pierwszą grupą inwalidzką (również na głowę), tylko nieudokumentowaną, twierdząc, że wozimy swoje rowery za ("nasze") pieniądze podatników. Oczywiście, będąc centrum wszechświata trudno dopuścić do siebie myśl, że ktokolwiek poza nami płaci w tym kraju podatki. Temu człowiekowi trudno było. A będąc centrum wszechświata, każdy z nas z osobna, zajedziemy każdą windę a Pendolino będzie jeszcze bardziej bez sensu, niż kiedykolwiek było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz