środa, 21 maja 2014

Dzisiaj

6:30, gdy wychodzę na peron SKM jest mi lekko za ciepło. W samej jednej koszulce. Jeszcze w zeszłą sobotę o mało nie doprowadziłem się do hipotermii nic nie jedząc i przez pięć godzin walcząc na plaży z wiatrem i niemiłosiernym szumem morza. Już sam nie wiem od czego bardziej mnie rozbolała głowa. W dalszym ciągu noszę w plecaku kurtkę, na wszelki wypadek; nie wiem czego.

7:00, zapachy świata: zapach klimatyzacji w nieposiadającej okien powierzchni biurowej. Kuchnia: temperatura 15 stopni i totalny smród czegoś jakby gnijącej rzepy prosto z klimatyzacji. Zastanawiam się, czy nie jeść dzisiaj obiadu na trawniku przed pracą.

7:15, na zajęcia z holenderskiego nasz nauczyciel przynosi nam pięciolitrowy baniak wody mineralnej z Netto, która jest podobno lepsza w smaku niż woda mineralna z Biedronki. Degustujemy. Mnie woda z kranu smakuje równie dobrze.

8:00, nasz nauczyciel holenderskiego, rodowity Holender i do tego ewangelicki pastor znowu usiłuje nas nawracać. Tym razem za pomocą ulotek, które sam tłumaczył na polski. "Poza tym, nawet jeśli zgrzeszysz tylko pięć razy dziennie, to w ciągu roku daje to 1825 grzechów! Jeśli dożyjesz do siedemdziesiątki, złamiesz Boże prawo 127000 razy!" Wzbudzić w człowieku strach. Strach. Strach. A potem wielce okazać mu łaskę. Cóż za nieposkromione pragnienie władzy Kościoła nad ludzkimi umysłami. I to już nie tylko KK.

9:00, szkolenie z Excela, poziom zaawansowany, część ostatnia, której się najbardziej bałem, czyli Visual Basic i tworzenie makr, okazuje się najbardziej inspirująca i ciekawa. Czuję w sobie chęć stwarzania. Jeśli Bóg stworzył świat, to musiał to zrobić w edytorze Visual Basic.

13:30, nie ma nic gorszego niż jedzenie obiadu samemu. Teraz druga połowa siedzi na Excelu.

15:00, w pracy zaczyna się palić, ratuje mnie fachową pomocą była teamliderka. Była, a mimo to ratuje. Choć wcale nie musi. Są ludzie i są ludzie.

17:20, Marta mówi, że w piątek przyjeżdża do niej Sven. To znaczy, że już w sobotę załamanie pogody. Zawsze tak jest. Na szczęście już w niedzielę będę daleko stąd. Sven podobno lubi jak pada deszcz, jest tak romantisch. I można całymi dniami leżeć w łóżku do południa. Marta już się stresuje, że coś będzie nie tak. Stresuje się samym stresem. To jest dopiero stres.

18:00, dzisiejsza wizyta wcale nie kończy mojej przygody z leczeniem kanałowym ciągle tego samego zęba. Od mojej seksownej dentystki jeszcze bardziej pociągająca okazuje się jej asystentka, w szczególności podczas robienie rentgena zęba. Życie jest przewrotne. Zgodnie z ulotką od naszego "pastora" popełniłem dzisiaj już dwukrotnie cudzołóstwo.

21:00, makaron z rozerwanego opakowania rozsypuje się w kuchni po całej podłodze. Zaraz będzie się gotowała woda. Czy ja wyglądam jak kombajn do zbierania makaronu z podłogi?

21:30, wpakowałem rower do pokoju, żeby go osiodłać sakwą rowerową. Gdy wróci mój współlokator, będzie myślał, że mnie nie ma. Jak wróci koło północy to się jeszcze bardziej zdziwi. Jeszcze dwa dni i mnie nie będzie.

piątek, 9 maja 2014

Wikingowie (sezon 2; History), czyli Yin i Yang w wersji europejskiej.

Mój odbiór drugiego sezonu Wikingów został zdominowany przez poruszoną mniej lub bardziej celowo w pierwszym sezonie kwestię inności. Jedną kulturę można naprawdę poznać tylko przez porównanie z innymi. To, co nam tłukł do głów nasz profesor od literatury, a co sprowadza się do idei "kto nie zna innych języków, ten nie zna nawet własnego", jest w serialu osią, wokół której komponuje się całość.

Wokół tej osi mamy dualizm: dwóch ludzi wyprzedzających swoją epokę - mających odwagę i czelność myśleć inaczej - myśleć w przód: skandynawski jarl Ragnar Lothbrok i Egbert, król Wesseksu. Ten pierwszy, poganin zainteresowany chrześcijaństwem z początku tylko z własnej ciekawości, potem coraz bardziej i bardziej, aż do tego stopnia by uczyć się chrześcijańskich modlitw; ten drugi zafascynowany kulturą Wikingów i sztuką (w tym militarną) Rzymian. Obydwaj skrzętnie ukrywający swoje zainteresowania. Splatają się niczym Yin i Yang.

Pomiędzy nimi, po środku, w pozycji swoistego prekursora ateizmu człowiek, który na wskroś poznał obydwie religie. W jego głowie wizualnie genialne zestawienie rytuałów pogan i chrześcijan łącznie z ceremonią zaślubin. Tak inne, ale jakże niepokojąco podobne, podobne łudząco, w pewnym sensie przerażające. Zestawienie scen, które w swojej wymowie mają jakąś prehistoryczną brutalność czerpiącą ze strachu przed nieznanym, tym, czego nie rozumiemy. Jest manifestem ateizmu. Bo czy można powiedzieć, żeby którakolwiek z tych religii była lepsza od tej drugiej? Jedna daje motywację do zabijania, druga daje tegoż usprawiedliwienie.

wtorek, 6 maja 2014

kuchnia według faceta

Facet zawsze robi po swojemu. Facet nie uznaje kompromisów. Facet w kuchni jest jeszcze gorszy, bo nie uznaje żadnych zasad. Facet traktuje przepis kulinarny jako inspirację, nie jako instrukcję.

składniki na 1 bardzo głodną osobę:
1 torebka kaszy gryczanej podpalanej=100 g
pół małej piersi z kurczaka
1 mała cebula >> jedna duża cebula
kawałeczek czerwonej lub zielonej ostrej papryczki 
chlust oleju
3-4 pieczarki
pół małej cukinii
mały kawałek pora
zestaw przypraw, w którym robimy gyrosa lub mięso na grilla
odrobina tymianku
1 łyżka sosu sojowego

opcjonalnie: posiekana natka pietruszki



Kaszę ugotować, odcedzić, zostawić w gorącym garnku pod przykryciem.
Olej rozgrzać na patelni. Mięso pokroić w drobną kostkę, obtoczyć w przyprawach, podsmażyć na oleju. Dodać pokrojoną w kostkę cebulę, posiekaną papryczkę i chwilkę je smażyć. Pieczarki umyć, przekroić na pół, pokroić w plasterki, dodać do mięsa i cebuli, zmniejszyć gaz i chwilkę, od czasu do czasu mieszając, poddusić, by puściły odrobinę soku. Cukinię umyć, nie obierać, pokroić wzdłuż na 2-3 paski, pokroić w kostkę, dodać do pozostałych składników, chwilkę, mieszając, podsmażać. Dodać pokrojony por i ugotowaną kaszę. Wszystko chwilkę pozostawić na płomieniu, by kasza przeszła aromatem przypraw, cebulką i pieczarkami. Polać sosem sojowym, wymieszać.



Podawać posypaną natką pietruszki. Bardzo pasuje dobrze zrobiony konserwowy ogórek.

http://kuchnianaparterze.blox.pl/2013/06/Hurra-Kasza-gryczana-Z-kurczakiem-i-warzywami-Na.html  


A teraz jak wyglądało w wykonaniu faceta:

Kaszę ugotować i odcedzić, zostawić w garnku pod przykryciem. Ilość torebek kaszy zależy od ilości bardzo wygłodzonych osób, w tym wypadku optymalnie trzy. W tym samym czasie pokrojoną w kostkę dużą cebulę wrzucić do garnka i dusić na oliwie. Po kolei dodawać pokrojoną w kostkę dużą cukinię i również pokrojoną w kostkę pierś kurczaka. Pieczarek nie myć ani nie wrzucać do garnka. W pieczarki się nie zaopatrzyłem. Nie dodajemy również pora. Por jest koszmarem dzieciństwa, więc nie mam go na stanie. Jest za to pomidor i jego wkrajamy (jest to po polsku "wkrajamy"?). Żeby nie czuł się nieswojo w obcym towarzystwie dodajemy duży ząbek czosnku starty na tarce. Nie żałujemy ostrej sproszkowanej papryki. Z braku przypraw do gyrosa można dać przyprawę do mięsa mielonego. W obliczu braku przyprawy do gyrosa, która składa się w 30% z soli również solimy.
Kaszy nie mieszamy z resztą, po co ma aromat przechodzić z jednego na drugie, jeszcze się w życiu nachodzi. Tylko dusimy, dusimy, dusimy.

I potem jest: "no ja nie wiem, nic specjalnego, ten przepis"

PS: a co to jest sos sojowy?

Po ugotowaniu udać się na obiad do Piccy Hat (no tak akurat dzisiaj w pracy wyszło)

sobota, 3 maja 2014

...

biała krew przezroczysta bezbarwna zastygła na niechcących umierać pniach sosen ściętych biała krew przezroczysta kroplami zwisa niczym na cieniutkich nitkach wziąłem dwie z nich do ust z wierzchu zastygłe ale wewnątrz ciekłe lepkie i aromatyczne rozlały się eteryczną goryczą po podniebieniu, skleiły zęby w zacisku zmysłowo... tak klęczę przed ściętym pniem sosny o nic się nie modlę ale klęczę bo kolana czasami potrzebują kontaktu z ziemią
tak miały dzisiaj

ta gorycz
gorycz przedwczesnej śmierci...
biała krew biała,
przezroczysta
ciągle pamiętam ją w ustach