Gdy w wyszukiwarce wpiszemy hasło "tanie noclegi" wyskoczą nam setki wyników i zapewne żaden z reklamowanych miejsc nie jest tani, a już na pewno nie tak tani, jak Bory Tucholskie u schyłku sezonu.
Nocleg numer jeden. Zajeżdżam na miejsce zaznaczone na mapie jako kemping. Pod tym względem moja mapa pozostawia wiele do życzenia; poza tym obejmuje zasięgiem całe Bory Tucholskie i dość wolno się rwie. We wspomnianym miejscu nie ma pola namiotowego, jest ośrodek wypoczynkowy nie oferujący możliwości rozbicia namiotu. Odsyłają mnie na drugą stronę jeziora. Tam za znakami docieram do gospodarstwa agroturystycznego, gdzie koleś oświadcza mi, że można rozbić namiot, ale nie ma wody, tzn. ciepłej wody, i śpiewa cenę: 15 złotych za namiot i 10 złotych za osobę. Jeszcze dwa lata temu bym na taki układ poszedł, ale nie dziś. Zachłanny Kaszub chce się na wszelką cenę dorobić. Niech się dorobi. "Nie, to jest za drogo" (na takie warunki) mówię mu i jadę dalej. Jest w pobliżu jeszcze jeden ośrodek wypoczynkowy. Zajeżdżam na miejsce, jakieś kolonie czy coś, pełno młodzieży. Recepcja była czynna do osiemnastej, czyli zamknęła się ponad godzinę temu. Jadę wgłąb ośrodka, wzdłuż jeziora. Zaczynają się przyczepy kempingowe i ich mieszkańcy zaabsorbowani sobą. Jadę dalej, a tam kawał ziemi wyglądający jak nieużytkowane pole kempingowe. Dojeżdżam do końca, jakieś 150 metrów od ostatniej przyczepy. Nikt się tu nie zapuszcza. Po zmroku rozbijam namiot. WC, prysznic, wszystko na kempingu 150 metrów dalej. Rano bez pośpiechu zwijam się. Wyjeżdżam około dziesiątej. Noone gives a fuck.
Nocleg numer dwa. Zajeżdżam o szesnastej na pole namiotowe, na którym nie planowałem nocować, więc jadę na małą przejażdżkę, z której wracam za kwadrans ósma. O tej mniej więcej porze zachodzi słońce. "Kiosk" z recepcją już zamknięty. Nic nie szkodzi. Ciepły prysznic cały czas działa, więc pełna kultura. Około dziewiątej a może trochę później jestem gotowy do pójścia spać, ale akurat zapraszają mnie na ognisko "stacjonujący" tu Niemcy, więc czas leci miło do godziny jedenastej. O wpół do szóstej wstaję i idę na ścieżkę przyrodniczą do pobliskiego rezerwatu. Krótko po siódmej z powrotem w namiocie, padnięty idę dalej spać. Wyjeżdżam po dziesiątej, jest poniedziałek, na recepcji nie ma żywej duszy.
Nocleg numer trzy. Nad jeziorem ma być pole namiotowe. Jest tylko pole biwakowe nie nadające się na rozbicie namiotu z wielu względów. Jest też pokaźna ilość przyczep kempingowych i innych domków letniskowych przy samej plaży. Teren ściśle prywatny. Tylko co dziesiąty jest zamieszkały. Pomysł przespania się na kanapie pod werandą jednego z nich upada. Robi się zimno i pojawiają się komary. Rozbijam namiot zaraz obok. To nic nie szkodzi. Z przyczepy sto metrów dalej nikt mnie nie widzi. Po drugiej stronie jeziora są zbyt zajęci ogniskiem. Do ósmej rano będą spać. Zresztą, kogo to obchodzi. Można się wyspać nawet i do dziewiątej.
Życie jest piękne a noclegi darmowe. Można by tak jeszcze z parę dni pomieszkać sobie w Borach Tucholskich, ale do pracy trzeba wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz