piątek, 26 grudnia 2014

Pendolino. Wstrząśnięty, nie zmieszany. Relacja z przejazdu pociągiem PKP.



Na przejazd Pendolino zapewne nie pokusiłbym się tak prędko (nawet pomimo faktu, że jadąc do domu na Boże Narodzenie muszę przejechać przez całą Polskę z północy na południe), gdyby nie okazało się, że jeszcze 23-go grudnia musiałem być w pracy. Postanowiłem więc, że do domu pojadę od razu po pracy, ewentualnie urwę się godzinkę wcześniej. Jeszcze półtora roku temu podróż pociągiem zajmowała mi od 10,5 do prawie 13 godzin, odpowiednio na kursie dziennym i nocnym. Pociąg nocny był z kuszetką, a cała podróż kosztowała mnie niecałe sto złotych, przy czym i tak nie udawało mi się w owej kuszetce zmrużyć oka.

Wprowadzenie Pendolino, dzięki któremu miałem odbyć tę podróż w 6-7 godzin, okazało się wręcz zbawienne. Nawet autobus nie mógł mi zaoferować dotarcia do domu jeszcze tego samego dnia przed północą.

Zakup biletu na Pendolino nie obył się bez niespodzianek. Najpierw dowiedziałem się, że pani kasjerka, aby móc podać mi cenę biletu, musi go najpierw wydrukować. Innymi słowy, najpierw muszę kupić bilet, a dopiero potem dowiem się, ile kosztuje. W ostateczności zgodziłem się na to ("jedyne i słuszne") rozwiązanie zakładając, że jeśli cena mi się nie spodoba, to po prostu ulotnię się sprzed kasy. Jakoś cena (dzięki puli biletów promocyjnych) okazała się dość rozsądna i za niewiele ponad 90 złotych stałem się posiadaczem biletu na Pendolino do Warszawy, skąd miałem się udać po prawie godzinnej przesiadce pociągiem TLK (czy może zwykłym IC?) do Katowic. Tak więc wyjazd o 17:15, na miejscu kilka minut po północy. Niedługo po odejściu od kasy okazało się, że sprzedany mi został bilet na dzień 26 grudnia. Tę niezgodność odkryłem iście szczęśliwym zrządzeniem losu. Pani w kasie zarzekała się, że sam prosiłem o bilet na 26-go, co nawet sobie zapisała [nawet pokazuje mi karteczkę], ale bez problemu zgodziła się go wymienić na bilet z właściwą datą. Najpierw stary bilet zostaje anulowany, następnie drukuje się nowy bilet, tym razem na bezpośredni pociąg, za 111 złotych z groszami i o czasie przejazdu 6 godzin i 4 minuty. Tylko że wyjeżdżający o 16:15. No nic, urwę się z pracy trochę wcześniej.

Przez połowę grudnia żyję myślą i wyobrażeniem swojego burżujskiego przejazdu Pendolino. Moja podróż do domu zaczyna powoli nabierać wymiaru mitologicznego, czuję silne napalenie i dowartościowanie. Wczytuję się w opinie na temat pociągu, przygotowuję się mentalnie. Gdy wchodzę na dworzec w Sopocie, odjeżdża właśnie Pendolino z przeciwnego kierunku. Podjarani ludzie robią sobie pamiątkowe zdjęcia, bo kto wie, może to tylko piękny sen, który zaraz pryśnie?

Moje Pendolino ma kilka minut poślizgu, który wynika ze spóźnienia jakiegoś innego pociągu kilkanaście minut wcześniej, który to opóźnił trzy następne kursy. I podjeżdża mój pociąg na stację. I następuje lekka konsternacja...

Zespół wagonów ciągniętych przez klasyczną lokomotywę to nie jest Pendolino. Ale to jest TEN pociąg, na który kupiłem bilet. I on ma mnie zawieźć do Katowic w nieco ponad 6 godzin. Jestem wstrząśnięty, ale nie zmieszany. Dobrze więc, trzymam PKP za słowo i wsiadam. Bo w końcu nigdzie nie mam na bilecie napisane, że to bilet na Pendolino. Ale mogę się po prostu doczekać, co będzie się działo dalej.

Przedział jak w pierwszej klasie: trzy siedzenia z jednej strony, trzy z drugiej, przy każdym siedzeniu gniazdko. Toaleta czysta i przyjemna w użyciu, po składzie kursuje pani, która regularnie sprawdza porządek i melduje kierownikowi pociągu o wszelkich uchybieniach. Wagon restauracyjny jest, dodatkowo kursuje człowiek rozdający napoje (woda mineralna lub kawa). Pociąg stara się zrobić wrażenie, że jest "pendolinem", i jedyne, co mu w tym tak naprawdę przeszkadza to brak tego aerodynamicznego czubka na przodzie. Ale nie samym czubkiem żyje człowiek, bo oto i wychodzę na korytarz, gdzie w wagonie zamontowany jest wyświetlacz, i widzę nie raz i nie dwa, jak pociąg dociska do 160 km/h i bynajmniej nie wygląda na taki, co by miał zaraz ducha wyzionąć. Pociąg dociera do celu z 20-minutowym opóźnieniem spowodowanym w doraźnym wprowadzeniem ruchu jednotorowego na jednym z torów. Tak samo by się i Pendolino spóźniło. I bardzo mi się chce śmiać, bo coraz mniej rozumiem, po co właściwie zakupiono Pendolino. Wygląda to po prostu tak, jakby poprzestawiano wszystkie rozkłady jazdy tak, aby Pendolino mogło sobie pędzić bez żadnych ograniczeń, bez czekania i przepuszczania innych pociągów, ale ponieważ PKP nie dysponuje jeszcze całym kompletem składów włoskich pociągów, to puściło w miejsce brakujących puściło składy tradycyjne. Z takim samym efektem.

Nasuwa mi się zbyt wiele komentarzy, żeby wszystkie pisać, ale jeden mi pozostał w pamięci. Mianowicie, że ten, kto wymyślił zakup Pendolino powinien sobie teraz w głowę strzelić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz