Na przejazd Pendolino zapewne nie pokusiłbym się tak prędko
(nawet pomimo faktu, że jadąc do domu na Boże Narodzenie muszę przejechać przez
całą Polskę z północy na południe), gdyby nie okazało się, że jeszcze 23-go
grudnia musiałem być w pracy. Postanowiłem więc, że do domu pojadę od razu po
pracy, ewentualnie urwę się godzinkę wcześniej. Jeszcze półtora roku temu
podróż pociągiem zajmowała mi od 10,5 do prawie 13 godzin, odpowiednio na kursie dziennym i nocnym. Pociąg nocny był z kuszetką, a cała podróż kosztowała mnie
niecałe sto złotych, przy czym i tak nie udawało mi się w owej kuszetce zmrużyć
oka.
Wprowadzenie Pendolino, dzięki któremu miałem odbyć tę
podróż w 6-7 godzin, okazało się wręcz zbawienne. Nawet autobus nie mógł mi
zaoferować dotarcia do domu jeszcze tego samego dnia przed północą.
Zakup biletu na Pendolino nie obył się bez niespodzianek.
Najpierw dowiedziałem się, że pani kasjerka, aby móc podać mi cenę biletu, musi
go najpierw wydrukować. Innymi słowy, najpierw muszę kupić bilet, a dopiero potem
dowiem się, ile kosztuje. W ostateczności zgodziłem się na to ("jedyne i
słuszne") rozwiązanie zakładając, że jeśli cena mi się nie spodoba, to po prostu
ulotnię się sprzed kasy. Jakoś cena (dzięki puli biletów promocyjnych) okazała
się dość rozsądna i za niewiele ponad 90 złotych stałem się posiadaczem biletu
na Pendolino do Warszawy, skąd miałem się udać po prawie godzinnej przesiadce
pociągiem TLK (czy może zwykłym IC?) do Katowic. Tak więc wyjazd o 17:15, na miejscu
kilka minut po północy. Niedługo po odejściu od kasy okazało się, że sprzedany
mi został bilet na dzień 26 grudnia. Tę niezgodność odkryłem iście szczęśliwym
zrządzeniem losu. Pani w kasie zarzekała się, że sam prosiłem o bilet na 26-go,
co nawet sobie zapisała [nawet pokazuje mi karteczkę], ale bez problemu
zgodziła się go wymienić na bilet z właściwą datą. Najpierw stary bilet zostaje
anulowany, następnie drukuje się nowy bilet, tym razem na bezpośredni pociąg,
za 111 złotych z groszami i o czasie przejazdu 6 godzin i 4 minuty. Tylko że
wyjeżdżający o 16:15. No nic, urwę się z pracy trochę wcześniej.
Przez połowę grudnia żyję myślą i wyobrażeniem swojego
burżujskiego przejazdu Pendolino. Moja podróż do domu zaczyna powoli nabierać
wymiaru mitologicznego, czuję silne napalenie i dowartościowanie. Wczytuję się
w opinie na temat pociągu, przygotowuję się mentalnie. Gdy wchodzę na dworzec w
Sopocie, odjeżdża właśnie Pendolino z przeciwnego kierunku. Podjarani ludzie
robią sobie pamiątkowe zdjęcia, bo kto wie, może to tylko piękny sen, który
zaraz pryśnie?
Moje Pendolino ma kilka minut poślizgu, który wynika ze
spóźnienia jakiegoś innego pociągu kilkanaście minut wcześniej, który to
opóźnił trzy następne kursy. I podjeżdża mój pociąg na stację. I następuje
lekka konsternacja...
Zespół wagonów ciągniętych przez klasyczną lokomotywę to nie
jest Pendolino. Ale to jest TEN pociąg, na który kupiłem bilet. I on ma mnie
zawieźć do Katowic w nieco ponad 6 godzin. Jestem wstrząśnięty, ale nie
zmieszany. Dobrze więc, trzymam PKP za słowo i wsiadam. Bo w końcu nigdzie nie mam
na bilecie napisane, że to bilet na Pendolino. Ale mogę się po prostu doczekać, co będzie się działo dalej.
Przedział jak w pierwszej klasie: trzy siedzenia z jednej
strony, trzy z drugiej, przy każdym siedzeniu gniazdko. Toaleta czysta i
przyjemna w użyciu, po składzie kursuje pani, która regularnie sprawdza
porządek i melduje kierownikowi pociągu o wszelkich uchybieniach. Wagon
restauracyjny jest, dodatkowo kursuje człowiek rozdający napoje (woda mineralna
lub kawa). Pociąg stara się zrobić wrażenie, że jest "pendolinem", i jedyne, co mu
w tym tak naprawdę przeszkadza to brak tego aerodynamicznego czubka na przodzie.
Ale nie samym czubkiem żyje człowiek, bo oto i wychodzę na korytarz, gdzie w
wagonie zamontowany jest wyświetlacz, i widzę nie raz i nie dwa, jak pociąg
dociska do 160 km/h
i bynajmniej nie wygląda na taki, co by miał zaraz ducha wyzionąć. Pociąg
dociera do celu z 20-minutowym opóźnieniem spowodowanym w doraźnym
wprowadzeniem ruchu jednotorowego na jednym z torów. Tak samo by się i
Pendolino spóźniło. I bardzo mi się chce śmiać,
bo coraz mniej rozumiem, po co właściwie zakupiono Pendolino. Wygląda to po prostu tak, jakby poprzestawiano wszystkie rozkłady jazdy tak, aby Pendolino mogło sobie pędzić bez żadnych ograniczeń, bez czekania i przepuszczania innych pociągów, ale ponieważ PKP nie dysponuje jeszcze całym kompletem składów włoskich pociągów, to puściło w miejsce brakujących puściło składy tradycyjne. Z takim samym efektem.
Nasuwa mi się zbyt wiele komentarzy, żeby wszystkie pisać, ale
jeden mi pozostał w pamięci. Mianowicie, że ten, kto wymyślił zakup Pendolino
powinien sobie teraz w głowę strzelić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz