Środa, 29 października 2014. Zwykły dzień tygodnia.
Marta ugotowała zupę dyniową i już trzeci dzień z rzędu obiecuje, że da mi spróbować. Ma to być zupa dyniowa w wersji na bardziej słodko, z dodatkiem między innymi pomarańczy. Jestem bardzo ciekaw. Wreszcie ta chwila nadeszła. Jestem pod wrażeniem i jeszcze tego samego dnia idę do Biedronki i kupuję dynię. Wiadomo, że jeśli już kupię dynię, to nie będzie wyjścia.
Czwartek, 30 października 2014. Dynia kupiona, mosty spalone.
Marta dyktuje mi też przepis z zastrzeżeniem, że wszystko jest na oko, na co też się zgodziłem, bo sam gotuję na oko. Tym razem mam jednak mocne postanowienie trzymać się jej naocznego przepisu na tyle na ile pozwoli mi moje oko. Przepis brzmiał więc: dynia 1,5 kg, marchewka 2 sztuki, ziemniak 1 sztuka, pomarańcza 2 sztuki, skórka pomarańczy starta na tarce, cynamon, curry, sproszkowany imbir, sól, pieprz, miód. Kupuję więc wszystkie wymagane składniki rezygnując jedynie z miodu.
Piątek, 31 października 2014. Halloween.
W pracy pełno ludzi poprzebieranych za straszydła. Zamiast miodu kupuję blender.
Sobota, 1 listopada 2014. Kucharzu do dzieła.
Od krojenia i obierania dyni dostaję odparzenia na jednym z palców. Cały dzień na tym spędziłem, robiłem na raty, żeby nie zajechać nadgarstka. Wreszcie gotowe. Ziemniak i marchewka wydają się być przy dyni miękkie jak masło. Już się wszystko ładnie gotuje w garnku, czas na pomarańczę. Skórka sparzona, troszkę podgotowana na wszelki wypadek. Skórkę z pomarańczy próbuję trzeć na tarce, ale w ogóle nie idzie. Pakuję więc wszystko pod blender. A potem jeszcze pomarańczę. Jak leci. Bez zastanowienia wwalam wszystko to do zupy. Sypię ostrej sproszkowanej papryki, cynamon i imbir. Tylko jakoś nie mogę się przemóc, żeby dodać curry. Pobulgotać blenderem i zupa gotowa.
Wielkopomna chwila: degustacja: konsystencja kaszki, bardziej gęste niż niegęste. Smak. Dyniowo-pomarańczowy. No i co jest? Co to za piekący posmak na końcu języka.
Horror. Pełny gar zupy, starannie obieranej, krojonej, gotowanej dyni. Spieprzone. Nie do zjedzenia. Klątwa zupy dyniowej. Za drugim razem nigdy nie wychodzi.
Niedziela, 2 listopada.
Jest pomysł, jest nadzieja. Przez noc zupa bardziej zgęstniała, odchodzi od krawędzi garnka. Łyżka stoi jak nic. Upiekę z niej ciasto. Ciasto zupowe. To może być przełom w kulinarnej historii świata. Zupowo-dyniowo-pomarańczowe ciasto. Niestety nie posiadam zbyt wielu składników, żeby zrobić ciasto, więc wsypuję rodzynki, cukier, mąkę i proszek do pieczenia, na szybko mieszam i pakuję do naczynia żaroodpornego. To wszystko co mam. Kolejna wielkopomna chwila. Ciasto... nie nazywałbym tego ciastem. No dobra, lepsze niż ta zupa, nie czuć piekącego posmaku, natomiast konsystencja to gumowate (bardzo rozciągliwe!) ciasto zakalcowe o smaku dyniowo-pomarańczowym, choć smak pomarańczowy dominuje. Ocena: niedostateczny z plusem. Ten plus, bo się dało zjeść. Bo głodny byłem. To nie znaczy, że bym tym kogokolwiek poczęstował.
Wtorek, 4 listopada.
Kolejne podejście do ciasta. Zakupiłem jajka, margarynę, i więcej mąki. Zrobię ciasto jak człowiek i się nie będę tajniaczył po krzakach. Rozrabiam mąkę z margaryną, potem jajko i cały dyniowy wkład. Rodzynki, cukier, cynamon i dużo proszku do pieczenia. Potem zagniatam dosypując bardzo dużo mąki i podsypując proszkiem do pieczenia. Jeszcze dosypuję mąki, żeby ciasto było całkiem gęste. Zagniatam aż będzie odchodzić od ręki, podsypuję cały czas mąka i proszkiem do pieczenia. Taki lęk przed zakalcem. No i do pieca. Dałem z siebie wszystko, ciasto pięknie rośnie bez użycia termoobiegu.
Wielkopomna chwila. Degustacja. Jeszcze ciepłe, w ustach rozchodzi się smak pomarańczy i proszku do pieczenia... Jury orzekło też, że za suche. Za mało słodkie. Resztka cukru to za mało. Ocena dostateczny - można jeść, ale trzeba zapijać.
Czwartek, 6 listopada.
Ostatnie podejście. Zakupuję maślankę i cukier. Mniejszej ilości proszku do pieczenia pozwalam przereagować z niewielką ilością maślanki. Mniej mąki, więcej rodzynek. Ciasto rzadsze, ale odchodzi od ręki. Celebracja chwili pieczenia. Rośnie jak poprzednio. Wielkopomna chwila: ciasto zupowo-dyniowe runda trzecia. Mniej suche (choć wciąż) i to nawet jeszcze na drugi dzień. Konsystencja lekko piernikowa. Ładnie pachnie. Ocena dobry plus. Jeszcze nie jest to ideał, plus jest za to, że podobno ciasto dyniowe nie jest łatwe. A już tym bardziej jeśli robi się je z zupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz