Manager naszej firmy napisał na swoim blogu na temat strachu. Ale trochę zszedł z tematu. Mnie za to naprowadził na ten temat. Jeszcze o tym explicite nie pisałem. Aż trudno mi w to uwierzyć. Strach towarzyszył mi od bardzo dawna i zdecydowanie za długo.
Pamiętam, że bałem się wysokości, pamiętam tę wycieczkę na wieżę jasnogórskiego klasztoru. Nie wiem, czemu się bałem. Bo na drzewa się wspinało i jakoś mnie to nie przerażało. Ale tamte schody to jak jakaś półka skalna a w dole przepaść. Może chodziło o to, że z drzewa nie widać tego, co jest na dole. Za dużo gałęzi. Nie wiem.
Prawie niczym traumę pamiętam pewien ciągle powtarzający się sen z dzieciństwa. Sen powtarzający się notorycznie (z ang. notorious - cieszący się złą sławą) w równych konfiguracjach. Schody. Najczęściej nad jakimiś przepaściami, pełne dziur, wyrw, przerw, bez barierek, wąskie, drabiny, znowu przepaście, nie budzące zaufania klatki schodowe, trójwymiarowe labirynty. I ciągłe wchodzenie po tych schodach. Wtedy myślałem, że to jakaś alegoria mojego życia, ciągłe pięcie (pnięcie?) się do góry. Teraz bym powiedział, że pięcie się do góry mnie nie kręci.
Ten sen zniknął, nie pojawia się już więcej od bardzo niepamiętnie dawna. Zamiast tego jest inny, piękny. Jest odwieczny sen człowieka o lataniu. O byciu lekkim jak piórko i o wyłapywaniu każdego najmniejszego podmuchu. O unoszeniu się, szybowaniu, oglądania świata oczami ptaka. Jak bohater Birdmana, filmu dość surrealistycznego. Ale mój lot jest bardzo realistyczny, tak realistyczny, że czasami nawet zdarza mi się we śnie pomyśleć: nie, tym razem to nie jest sen, tym razem pływam na prawdę. Co ja mówię... latam.
No właśnie... pływać długo nie potrafiłem się nauczyć. To był jakiś wewnętrzny opór, psychologiczna bariera. Nie żebym się bał wody. Raczej tego, że nie czuję dna. I wtedy przyszedł sen. Nie muszę chyba pisać, co to był za sen. Ważne, że przyszedł parę razy i niedługo potem pokonałem strach przed przepłynięciem basenu, bez żadnych asekuracji, na głębokiej wodzie. To uczucie było piękne. To było uczucie nieśmiertelności.
Jakieś dwa lata temu postanowiłem, że przestanę się bać.
Kiedyś było coś, co mnie przerażało. Jakiś nieopisany (chyba?) przez psychologię albo i nawet przez psychiatrię lęk. Lęk przed miejscami, które odwiedziłem. Pojawiał się zawsze wieczorem w dniu, w których byłem w jakimś miejscu, najczęściej troszkę dalej od ścisłej cywilizacji. Wraz z myślą o odwiedzonym wcześniej miejscu pojawiał się strach przed tym miejscem. Coś jakbym strach odczuwał z opóźnieniem czasowym. Może była jakaś spóźniona refleksja na temat niebezpieczeństw, jakie mogły mnie tam potencjalnie spotkać. Ale nie spotkały. Ten lęk towarzyszył mi od wczesnego dzieciństwa. Teraz mi nie towarzyszy. Może dlatego, że nie mam czasu myśleć nad tym. Może dlatego, że uznałem (trochę na przekór rodzicom), że jakbym miał się bać, że coś mi się przytrafi, to musiałbym nie wychodzić z domu.
Postanowiłem więc, że przestanę się bać. Postanowiłem, że życie moje spędzę na życiu a nie na umieraniu. Zacząłem coś jakby robić swojemu strachowi na złość. Miejsca, których się zawsze bałem, różne poprzemysłowe ruiny zaczęły mnie pociągać. Burzy też się przestałem bać. Ale to już jakiś czas przedtem. Bo zaczęła mnie fascynować. Domniemany lęk wysokości zabiłem. Obyło się baz ofiar. Do parku linowego na jakąś dość ekstremalną trasę poszedłem głównie dlatego, że się bałem. Jeśli teraz się nie odważę to już zawsze będę się bał. To samo myślałem, gdy w nocy wjeżdżałem rowerem do ciemnego lasu na kręty zjazd, przedtem już porządnie nastraszony przez dziki. Jeśli teraz się nie odważę, to już zawsze będę się bał.
Potem było spanie na dziko w lesie bez namiotu. W ciepłą letnią noc. Kilkadziesiąt metrów od plaży. Lot samolotem. Potem było wszystko, co zawsze chciałem zrobić, ale zawsze się bałem. Drobiazgi. Jazda na rowerze bez trzymania kierownicy. Drobiazgi. Ale jak zmieniały moje życie. Pewne granice zaczęły znikać.
Jeśli się czegoś boisz zrobić, zrób to tylko dlatego, że się boisz. Och, iluż jeszcze rzeczy się niepotrzebnie boję. Chyba tylko po to, żeby było w życiu jeszcze co pokonywać. Odwaga nie jest cechą charakteru. Odwaga jest stanem, jaki się doświadcza.
Swoich latających snów się nie obawiam, nie boję się, że pewnego dnia przestanę się bać i uwierzę, że potrafię latać - w moich snach zawsze startuję z ziemi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz