poniedziałek, 30 czerwca 2014

Reklama alkoholu

Puste butelki po wódce przypominają nam o tym, o czym nie pamiętamy.

Ostatni weekend upłynął pod znakiem alkoholu. Ale nie mnie. Najpierw pomyślałbym, że "niestety", ale na szczęście "na szczęście". Mój współlokator znany z tego, że bardzo lubi sprzątać, wpada w piątek po pracy na mieszkanie i zarządza gruntowne sprzątanie, bo za bardzo niedługi czas wpada jego dziewczyna. Mamy więc około półtorej godziny turbodoładowania i nim podłoga wysycha, już dzwonek u drzwi. Bartek (współlokator) twierdzi, że już się narąbał środkiem do czyszczenia kabiny prysznicowej, mimo to pijemy na jedną nogę. Ja odmawiam drugiej nogi i opuszczam mieszkanie w celach turystycznych, Bartek wypiwszy na drugą nogę idzie z Izą na imprezę urodzinową. I to tyle na dzisiaj.

Około drugiej w nocy budzi mnie jakieś nieregularne kołatanie, walenie, obijanie, dość przerażające, bo ani to sąsiad wiercący dziurę w ścianie ani też jego żona wiercąca mu dziurę w brzuchu. Mieszkam w dość cichym bloku. Wstaję i otwieram drzwi a w nich Bartek. Chodząca antyreklama alkoholu, chodząca oczywiście w przenośni -  z głową upuszczoną niczym na okoliczność taranowania lokalnych przeszkód terenowych wtacza się do mieszkania siłą ciężkości, i ruchem sinusoidalnym porusza się korytarzem z zaliczeniem okolicznych ścian w stronę pokoju. Usiłuję zdobyć się na wysiłek asekurowania nieszczęśnika. Jest mi o tyle łatwiej dotrzymać mu kroku, że jestem po jednym Czarnym Specjalu. Ale i tak nie ma to specjalnego sensu. Na szczęście drzwi do pokoju ma otwarte i zobaczywszy, że po ostatnim zderzeniu ze ścianą szczęśliwie wwala się na łóżko, zamykam drzwi i idę spać.

Nie trwa to jednak długo; krótko potem zaczyna dzwonić jego telefon. Dzwoni i dzwoni. Już mam ochotę tam wejść, odebrać telefon i powiadomić tego kogoś, że Bartek właśnie nie żyje. Telefon przestaje dzwonić. Może pół godziny później dzwoni domofon. Podobno dzwoni całe piętnaście minut. Coś w tym może być, człowiek zaspany, po pierwszej serii ma nadzieję, że to pomyłka, przy drugiej jest jeszcze zbyt zmulony, żeby się orientować w sytuacji, po trzeciej nie zdąża wstać, po czwartej już jest na nogach. Po drugiej stronie Iza. Dziękuje, że ją wpuściłem. - Bartek jest, tylko musisz zobaczyć, czy jeszcze żyje. Potem słyszę jakieś lekkie przewalanie i jest cisza.

Sobota rano. Wstaję około dziesiątej i przed jedenastą już mnie nie ma. Gdy wracam, Bartek już lekko na nogach, ale cały czas na bombie. Że niby pił Wyborową, a to g** jest. Nie wiem, w takich ilościach nigdy nie piłem. Albo że niepotrzebnie łączył Froscha do kabin prysznicowych z alkoholem. Nic nie pamięta, nie wie jak dotarł do domu, ja też nie wiem, ale jestem pełen podziwu dla ludzkich zdolności nawigacyjnych. Człowiek musi mieć jakiś awaryjny zmysł orientacji, który działa nawet w stanie takiego upojenia. Pamięta tylko, że się już źle czuł i chciał wyjść z imprezy po angielsku. Jest dość przerażony, bo czeka go dziś jeszcze jedna impreza, na której musi być. I pójdzie.

Noc z soboty na niedzielę to kolejny nocny powrót, tym razem bardziej spokojny i tym razem to współlokatorka, która chyba pozazdrościła Bartkowi, bo następnego dnia śpi do godziny czternastej. Już koło pierwszej nie wiedziałem, czy mi się wydawało, że ktoś wracał w nocy do domu. Nie był to Bartek, bo u niego w pokoju pusto. Dziś już nie ryzykował najwyraźniej. Powrócił wieczorem. Nazwał to powrotem syna marnotrawnego ;) 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz