piątek, 27 czerwca 2014

W piątek wieczorem

Jeśli w piątek wieczorem zamiast jak człowiek na imprezę pójść i się nawalić wsiadam na rower i jadę do lasu; znajduję na pustym parkingu dwa dogasające ogniska, rozpalam jedno z nich a na drugim wstępnie-występnie i bardzo nieśmiało próbuję kontaktu bosej stopy z rozżarzonymi węglami, potem leżę na ławce i patrzę jak się ściemnia, nade mną drzewa, próbuję oddychać głęboko bardzo głęboko i wydychać wszystko to, co mnie trapi z dzisiaj, z wczoraj, to co było i się zawaliło chyba dzisiaj się oficjalnie zawaliło, próbuję myśleć o tym, że liczy się tylko ta jedna chwila; nasłuchuję odgłosów lasu i już marzę o urlopie, o tym, że ucieknę donikąd i mnie nie będzie, dla nikogo, będę przez chwilę tylko dla siebie. Czy to jest jeszcze wszystko normalne. Ogniska dogasają, budzę je, dogasają, znowu je budzę, nic nie trwa samo z siebie. Stopy rozgrzane bardzo szybko marzną z dala od ciepła ogniska. Potem wracam do domu i próbuję udawać, że wszystko jest tak jak było zawsze. Czy to jeszcze wszystko normalne. Czas płynie. Wciąż samotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz