Ze starych i niepotrzebnych rzeczy wyleciał kineskopowy telewizor, którego nigdy nie włączyłem. Przedtem został rozkręcony i wypatroszony celem zobaczenia, z czego się składa. Składał się głównie z kurzu i innego syfu, który aż dziw, że się nie zapalił. Ponadto obrotowe krzesło biurowe straciło złamane już dawno temu oparcie. Teraz służy jako bardziej poręczny obrotowy taboret biurowy.
Dzisiaj skręciłem małą półkę, cztery deski i dwanaście wkrętów, trochę bolą palce, ale mam wrażenie, że mógłbym z takich desek skręcić cały dom - jak swego czasu dziadek, który przed wojną kupił od żony leśniczego drewniany dom (kto jak kto, ale leśniczy byle drewna do jego budowy nie używał), przed samą wojną go rozebrał i zakopał a po wojnie złożył. Dziadek nie był jasnowidzem, nie przewidział wybuchu wojny. Rozebrał dom, żeby ten nie skończył tak samo jak leśniczy, który się komuś swego czasu naraził - tragicznie. Był to zaraz po wojnie najwyższy chyba drewniany budynek w mieście. Od ponad dwudziestu lat jest o piętro niższy.
Taak, co raz częściej, gdy odwiedzam Ikeę, budzi się we mnie instynkt
posiadacza własnego mieszkania. Wreszcie skończyć z tułaczką po
świecie, móc coś zacząć urządzać i nie martwić się, że kiedyś będzie trzeba się z tym wszystkim przenosić. Jak na razie pozostaje mi zaciąganie się żywicznym zapachem stolika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz