poniedziałek, 13 stycznia 2014

Dzik

Dzisiaj miałem po raz kolejny zaszczyt spotkać dzika. Było to bardzo miłe spotkanie, które, mam nadzieję, pozwoli mi zmienić swoje dotychczasowe nastawienie do tych leśnych przodków świń.
Nie, nie byłem w lesie. Tak, jadłem kiełbasę z dzika. Pokusiłem się, bo trzeba przecież poznawać świat z różnych punktów widzenia.

Koleżanka z pracy (nie ta, od której jadłem swego czasu jelenia), której tata również jest myśliwym raczyła nas dzisiaj doskonałym wyrobem, co do którego można było mieć pewność: to jest coś, co biegało po lesie. Kiełbasa na pierwszy rzut oka wygląda jak kiełbasa, ale w środku jest znacznie ciemniejsza z lekką nutką czerwieni. No ale nie samym wyglądem żyje człowiek. Smaku nie opiszę, bo nie jestem specjalistą smakoszem. Ale jeden fakt zasługuje na wspomnienie: o ile po innych wyrobach mięsnopochodnych i mięsnopokrewnych odczuwam w żołądku coś jakby ssanie, spowodowane zapewne wszelkiego rodzaju "polepszaczami smaku" (w praktyce wzmacniaczami apetytu, bo po nich ma się ochotę na więcej, a czym więcej się zjada, tym bardziej człowieka zasysa), o tyle po tym domowej obróbki dziku nie miałem podobnych objawów. No ale po co ma człowiek jeść tyle, ile potrzebuje, jeżeli może jeść tyle, ile tylko się w nim fizycznie zmieścić. Pieniądze, pieniądze, pieniądze.

Teraz jak spotkam w lesie dzika, to wiem jedno: nie uciekać, tylko gonić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz