sobota, 25 stycznia 2014

Szelest morza

Sobota, godzina 6:10, za oknem ciemno, zimno. Minus piętnaście stopni. Niebo generalnie wydaje się bezchmurne, choć gwiazd trudno się dopatrzyć. Dzwoni budzik. Normalnie wstaję o 7:10, ale dzisiaj mam wolne. Już 20 minut później na wschodnim horyzoncie można dopatrzyć się pierwszych oznak świtu. Słońce wzejdzie za prawie półtorej godziny. Wystarczy, żeby dojechać na plażę i zająć miejscówkę. Na orłowskiej plaży dość tłoczno mimo tak wczesnej pory (7:15). Pół godziny do wschodu słońca, na plaży praktycznie jasno. Kilka osób ze statywami, kilka bez. To pierwszy prawdziwie zimowy wschód słońca tej zimy.

Horyzont nie jest gładki jak zawsze, horyzont jest poszarpany. Paruje woda, wznoszą się smugi i kłęby pary, ciągną się nisko nad wodą. Między falami tworzą się małe światy, mgliste dolinki, i układają się w krajobraz przypominający jesienny bieszczadzki wschód słońca. Morze zamarza. Powoli. Na plaży niczym morska piana leżą wzdłuż morza zwały ni to śniegu ni to lodu, zamarzniętej morskiej wody. Pod nią z kolei gęsta półpłynna substancja - coś między lodem a wodą. Morze dziś nie szumi, dzisiaj morze szeleści. Szeleści drobinkami lodu ocierającymi się o siebie, wyrzucanymi na plażę. Kamienie zalane lodem niczym przezroczystą polewą błyszczą w pomarańczowym słońcu.

Z nosa kapie prosto na aparat. Zamarza po kilku sekundach. Ale wiosnę czuć w świetle słońca.

2 komentarze:

  1. z tą wiosną to chyba ciut przesadziłeś;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak przed wschodem było cholernie zimno tak w słońcu o 9 było widać różnicę :)

      Usuń