Facet, który nie był w wojsku odczuwa ciągłą potrzebę sponiewierania się. Znowu mnie ta potrzeba dopadła, zwłaszcza, że mimo środka stycznia zima jakoś nie chce atakować.
Z pomocą w profesjonalnym sponiewieraniu się idzie mi znaleziony dwa dni przedtem blog:
http://zmapadolasu.blogspot.com/2014/01/termin-spotkania-12.html. Za jedyne pięć złotych dostanę mapę z zaznaczonymi punktami, które będzie trzeba znaleźć. Facet bowiem musi mieć jakiś cel. W drodze do celu można się będzie zabawić. Wybrałem wariant C - najdłuższą trasę (nominalnie siedem kilometrów, ale co to jest?; trudną technicznie, z utrudnieniami, fizycznie wymagającą),
ale za to mapę w wersji deluxe: z zaznaczonymi drogami i utrudnieniami. Jak się potem okazało, nie chodziło o zaznaczone na mapie utrudnienia...
O godzinie 10:40 dostaję więc mapę i patrzę na nią jak głupi - jakoś nawet nie bardzo wiem, gdzie jestem. Na mapie 17 punktów, pełno jakichś białych plam, jakby ktoś celowo wyciął fragmenty mapy, żeby za łatwo nie było, żeby sobie przypadkiem nie korzystać z dróg, tylko iść z kompasem na przełaj, na azymut. Tak wszystko skonstruowane, że generalnie nic tylko się przedzierać na dziko przez las, w przeciwnym razie daleko się nie zajdzie. No to mam swoje utrudnienia. Już moja pierwsza próba pójścia na azymut do czwartego w kolejce punktu kończy się utratą orientacji ("gdzie ja k***jestem? Nic się tu nie zgadza"), no ale zimna krew się nie zdążyła zagotować i po jakimś czasie znajduję jakiś inny punkt i wiem gdzie jestem. A to wszystko przez te białe plamy.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Najpierw bardzo mocno wieje, potem zaczyna kropić, po jakiejś godzinie zaczyna lać, ale jakoś nie wyciągam parasolki. Jak się poniewierać to na całego. Później deszcz przechodzi w deszcz ze śniegiem, później nawet trochę pada śnieg, ale nie żeby biało było. Drogi i ścieżki rozmoczone, zabłocone i zalane. Ślisko jak cholera. Można się poniewierać do woli. Wyrąbałem się dwa razy na śliskich gałęziach schowanych pod liśćmi. Hulaj dusza, piekła nie ma! Przedzieram się ostro pod górę przez zarośla o katergori 'bardzo gęsto', bo inaczej się nie kalkuluje, żeby się do drogi dostać, w końcu wychodzę do drogi, a tu sobie biegnie w najlepsze koleś z mapą.
Nie powiem, fajnie było, cały przemoczony doszedłem do mety, sprawdziłem poprawność wszystkich punktów: coś tam rzekomo schrzaniłem w jednym punkcie, ale za to zdrowo sponiewierany wróciłem do domu żegnany tęczą. Do następnego razu - tym razem już bez dróg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz