sobota, 7 grudnia 2013

Ksawery

Z odległości dwóch kilometrów słychać szum. Szum w tle. Przenika wszystko, podkłada się pod dźwięk odjeżdżającego autobusu, pod szczekanie psa, pod odgłos kroków na chrzęszczącym śniegu. Narasta.

Morze zawłaszczyło prawie trzy czwarte plaży. Fale przelewają się przez piaskowy wał i tworzą wewnątrz plaży rozległe "jeziora". Morskie bałwany na moje oko przekraczają trzy metry. Według prognozy dochodzą do pięciu metrów. Wiatr nie ma litości w swoim wianiu z północnego zachodu. To nie są porywy, to po prostu nieustanne parcie i zdmuchiwanie wszystkiego, co stanie na jego drodze. Woda, która dostaje się na wewnętrzną stronę piaskowych wałów jest gnana przez wiatr w stronę plażowych rozlewisk. Stojąc nad ich brzegiem czuję się, jakbym to ja sunął po wodzie z ogromną prędkością. A tymczasem to ja jestem w miejscu, a pędzi wszystko inne. Iluzja doskonała. Po plaży toczą się kawałki morskiej piany.

Na północnym wschodzie w miejscu odchodzącej chmury spod jakiegoś dostępnego tylko wyobraźni punktu pod horyzontem rozchodzą się promieniście smugi. Nie wiem co to jest, ale to jest piękne, monumentalne, mistyczne i intrygujące. Słońce jest dokładnie po przeciwnej stronie. Zachodzi bardzo długo, jakby przez chwilę chciało się poczuć jak na kole podbiegunowym. Uderzenia rozpędzonych ziarenek piasku w twarz bolą. Zapiera dech, momentami ma się wrażenie, że jest zimno w zęby. W stronę nadmorskiego lasu ciągnie z wydm chmura piasku. Bez przerwy.

Od czasu do czasu zza wału morskich fal wyłania się fragment jakiegoś wielkiego statku. Potem znowu znika, i tak na okrągło. Dochodzi szesnasta, robi się ciemno. Morze nie cichnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz