Noc w lesie. Dla wielu brzmi przerażająco...
Znalazłem
swego czasu podczas rowerowych wypraw do puszczy ***kiej trzy pokaźnych
rozmiarów paśniki ukryte w samym sercu lasu. Paśniki niczym stodoły
postawione na palach. Pod nimi miejsce do wykładania siana dla leśnej
zwierzyny, u góry po prostu stodoła doskonale zadaszona, służąca do
owego siana przechowywania. Pomyślałem, że to idealne miejsce na nocleg,
tylko może w przyszłym roku, bo teraz już może być za zimno (czytaj:
mój letni śpiwór jest za zimny).
Nie mam gdzie spać?
Jestem bezdomny? Nie, po prostu gdy chcę spać w domu przy otwartym oknie
(otwartym na oścież, nie tylko uchylonym), by poczuć świeżość powietrza, potrzebuję dobrych zatyczek do
uszu, taki jest hałas z ulicy. Zatyczki z kolei sprawiają, że słyszę
własny mózg. To nie jest przyjemne uczucie. Ja potrzebuję poczucia
wolności. I nie nazywajmy tego powietrza świeżym...
W pewien piątek po pracy pakuję się na rower i
jadę. Do celu jest około 40 kilometrów. Nie muszę się szczególnie
spieszyć, chcę poczuć jak w lesie powoli zapada zmierzch. Około 20
jestem na miejscu. Przebywanie w lesie po zmroku jest zabronione,
dlatego dziwnie się czuję przejeżdżając w pobliżu zabudowań leśnictwa z
rowerem wypakowanym i karimatą, której nigdzie nie da się schować. Ale w
końcu udaje się dotrzeć niepostrzeżenie na miejsce. Paśnik, na który
się zdecydowałem nie ma drzwiczek wejściowych ani drabinki - można
powiedzieć, że jest najbardziej zdezelowany. Wejść na górę jest dość
ciężko, trzeba się trochę pogimnastykować, ale to gwarantuje ogromne
poczucie bezpieczeństwa. Rower schowany głęboko w krzakach nie jest
widoczny z żadnej strony, ja schowany w głębi paśnika, w pozycji leżącej
zupełnie niewidoczny. Wtopiony w krajobraz lasu.
Wieczorny spacer po lesie, około godziny 21. Słońce schowane pod horyzontem, nagrzany las wydaje z siebie zapachową mieszankę podgniłych liści, rozmokłej kory i żywicy, lekko gorzkawy, a jednak jakoś dziwnie orzeźwiający. Zapach, który uzależnia na całe życie, do którego człowiek chce wracać. Zapach, który drażni jakiś nieznany człowiekowi obszar duszy. Taki, jakiego jeszcze nikt nie podrobił, jaki można dostać tylko tu.
Potem robi się ciemno, z śródleśnej polany trzeba wrócić do lasu, gdzie stoi paśnik. Dzikie zwierzęta już ruszyły w teren. Znowu ta cisza, cisza i poczucie jedności z tym, co mnie otacza. Poczucie, że zniknąłem, roztopiłem się, nie ma mnie. Nirwana. Sny. Sny przychodzą dziwne, czasami straszne a czasami trudne do rozróżnienia od rzeczywistości. Śni mi się moja nirwana, moja nirwana nie jest doskonała. Przez szparę w deskach widzę wystający zza ściany lasu blok mieszkalny, zastanawiam się, czy ktoś mnie stamtąd widzi. Potem blok znika niczym senna wizja, ja znowu jestem sam i jeszcze bardziej wydaje mi się, że nie śpię, i gdy już leżę w pełnym przekonaniu, że nie śpię, koło godziny piątej słyszę głosy przechodzących w okolicy dzieci. Do dziś nie wiem, czy głosy dochodziły z pobliskiej alejki czy z mojej głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz