piątek, 27 grudnia 2013

świąteczny krzyż

Jak co roku cieszę się na święta (no prawie jak co roku) i co roku jeszcze bardziej cieszę się na tę chwilę, gdy wreszcie będę mógł wyrwać się z powrotem z tak zwanego "domu rodzinnego".

W międzyczasie jest "życzę Ci, żebyś", co równie dobrze mogłoby brzmieć: "Życzę sobie, żebyś" zawierające pewne sugestie, co mam w życiu robić i co jest dla mnie najlepsze oraz wieczne narzekanie w stylu "a trzeba to", a potrzebne to", "a musisz to robić", "a po co to", następnie tłumaczenie się z wszystkiego co robię, które uświadamia mi, że tym, co chcę w życiu zrobić to w najlżejszej wersji zapaść się pod ziemię, zniknąć stąd. Albo najlepiej nic nie mówić, bo jak się coś powiedziało, to potem trzeba się tłumaczyć, w przeciwnym razie zostanę uznany za aspołeczną jednostkę. Bo jak wytłumaczyć człowiekowi, który wszystko sprowadza do pieniędzy, że nie wszystko, co się opłaca warto robić. Jeśli coś kosztuje, jest złe. Bo kosztuje. Należy mieć wyrzuty sumienia, że się coś kupiło. Tak wychowany człowiek ma skrzywienie na całe życie.

Człowiek jest skazany na swoich rodziców, nie może udawać, że ich nie ma, nie może udawać, że jest sierotą. Nie zgadza się z nimi i to już jako prawie 30-latek, ale w odruchu obronnym już częściowo się do nich upodobnił, bo w przeciwnym razie dawno by zwariował. Znieczulił się, uciekł do swojego świata. A potem uciekł i próbuje wrócić do normalnego świata. I tylko od czasu do czasu jak głupi cieszy się, że jedzie do domu. A tam widzi, gdzie się wychował. Płakać się chce. Ale przynajmniej po płakaniu jest lżej na sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz