wtorek, 31 grudnia 2013

Małgorzata W. - parę słów na temat chciwości

U Małgorzaty W. wynajmowałem pokój na krakowskim Prądniku Czerwonym przez równe dwa lata. W rozmowie telefonicznej pani Małgorzata wydawała się osobą bardzo miłą. Przy podpisywaniu umowy widać było jednak, że jest bardzo skrupulatna. Umowa obejmowała dwie strony z bardzo dokładnie sprecyzowanymi warunkami użytkowania mieszkania, natomiast samo mieszkanie dość szczelnie oklejone było różnymi karteczkami informującymi co należy a czego nie należy robić. Z pewnością należało zamykać drzwi do kuchni podczas gotowania, gdyż od ostrych zapachów pani Małgorzata mogła dostać ataku torsji. Z powodu astmy nie można było również używać w łazience dezodorantów ani innych intensywnych zapachów. Do wszystkiego się można przyzwyczaić, ludzie miewają różne dziwactwa.

Gdy się wprowadzałem, pani Małgorzaty nie było na mieszkaniu. Była w szpitalu na jakiejś operacji na serce. Miała zapewne dość stresujące życie. Miała wielkie czteropokojowe mieszkanie, w którego trzech pokojach mieszkaliśmy my: ja, Kuba i Paweł. W dzień po wprowadzeniu się do mieszkania Paweł wyłowił ze skrzynki pocztowej za pomocą jakiegoś triku zawiadomienie adresowane do Małgorzaty informujące o mającym się odbyć zajęciu komorniczym. Na ten dzień na wszelki wypadek wziąłem ze sobą laptopa i lustrzankę do pracy. Ale nic się nie wydarzyło. Małgorzata miała dwójkę dzieci. Zamężną córkę Kasię, która się wydawała z urody dość podobna do niej, oraz syna Michała, informatyka, który robił wrażenie człowieka mającego ochotę zabić. Ni cześć, ni dzień dobry, żadnej odpowiedzi nie dało się od niego usłyszeć. Jeszcze nigdy tak gburowatego człowieka nie spotkałem. Ten dom na pewno nie kojarzył mu się dobrze. Mąż pani Małgorzaty był (jest) znanym krakowskim ornitologiem, doktorem nauk przyrodniczych. Miałem przyjemność uścisnąć jego dłoń. Nie wiedziałem wtedy kim jest. A i tak była to większa przyjemność, niż całe dwa lata z panią Małgorzatą. Byli rozwiedzeni. Mając na uwadze fakt, że cały blok należał do spółdzielni mieszkaniowej pracowników naukowych nie miałem wątpliwości z jakiego powodu i z czyjej inicjatywy doszło do rozwodu. I nie nazwę tego po imieniu.

Chciwość pani Małgorzaty zakwitła pewnego wiosennego dnia, gdy wręczając nam informację ze spółdzielni mówiącej o zmianie cen za rozmaite media (nie pamiętam dokładnie za co, dokładne cyfry mam z maila) z 1,26 zł na 1,19 zł za jednostkę, następnie z 1,30 zł na 1,23 zł oraz wreszcie z 1,85 zł na 1,41 zł zapowiedziała rychłą podwyżkę czynszu. Bardzo chciałem być wobec niej złośliwy i zasugerować obniżkę czynszu zamiast podwyżki, ale jakoś się powstrzymałem i w bardzo grzecznym i stonowanym mailu oświeciłem Małgorzatę, że zmiana z 1,30 na 1,23 to nie podwyżka, tylko obniżka. Kwestia podwyżki zaginęła bez śladu. Na szczęście pozostała wspaniała korespondencja mailowa, np:

Witam, Nawiązując do poprzedniej informacji o podwyżce czynszu na rok 2012 informuje że spółdzielnia przysłała informacje o podwyżce czynszu dopiero od maja 2012. Pismo zostawiam do wglądu na lodówce. Po przeanalizowaniu rachunków za prąd, gaz i internet, opłaty od kilku miesięcy są na stałym poziomie.
Dlatego ustalam jedną cenę za media w wysokości 72 zl miesięcznie
czynsz    *00 zl
internet    20 zł
media       72 zł
Razem  *92 zł  miesięcznie do maja 2012
Pozdrawiam
Małgorzata W.


Mail i karteczki były jej jedynym środkiem komunikacji. Potrafiła nie odzywać się do człowieka, tylko pisać karteczki. Nie potrafiła mi powiedzieć, że jeden dzień po terminie płatności za czynsz nadal nie ma pieniędzy na koncie, choć się ze mną normalnie widziała, tylko karteczkę pisała. Współczułem jej dzieciom, że musiały się w takim domu wychowywać. Paweł traktował Małgorzatę z przymrużeniem oka, mówił, że w tym domu obowiązują inne prawa fizyki. Zastanawiałem się, czy przy wyprowadzce naliczy mi odsetki za jeden dzień zwłoki z przelewem, bo taki punkt też był w umowie.

Jednym słowem, pani Małgorzata uosabiała skąpstwo i niepohamowaną chciwość. Z czasem przestałem się dziwić, skąd biorą się jej problemy ze zdrowiem i trudno mi było zdobyć się na jakieś współczucie dla niej. Byłem już nawet bliski wyprowadzki do jakiejś innej lokalizacji w Krakowie. Tak się jednak złożyło, że wyprowadziłem się całkiem z Krakowa. Całkiem z południowej Polski.

Tu się jednak historia nie kończy, ponieważ wpłaciłem 500 złotych kaucji i jakoś nie miałem zamiaru żegnać się z tymi pieniędzmi. Gdybym mi na nich nie zależało, nie spędził bym kilku godzin na doprowadzaniu pokoju do takiego stanu (w tym układu mebli) jaki zastałem na samym początku. Po niespełna miesiącu od wyprowadzki zadzwoniłem do pani Małgorzaty (od razu z podpiętym do telefonu dyktafonem), żeby zapytać, czy wszystko w porządku z pokojem i kiedy dostanę kaucję. Dowiedziałem się w tej do bólu grzecznej konwersacji, że nie dostanę całej kaucji, gdyż zaistniała konieczność uprania sofy, na której spałem (jak się w sumie okazuje, zupełnie niepotrzebnie używałem prześcieradła) oraz dywanu (w sumie to mogłem stawiać rower na dywanie, a już na pewno nie zajeżdżać odkurzacza próbując oczyścić go z psiej sierści) przez specjalistyczną firmę oraz wymycia okien, gdyż są brudne. Nie chciałem się wypowiadać na temat tego, co jest w jej mieszkaniu brudne (okap, na którym została biała plama jako relikt mojej próby umycia go), natomiast okno jest od dłuższego czasu zaparowane od środka i nie jestem w stanie go rozkręcić. Nie dała sobie wytłumaczyć, że rzeczy się zużywają. Bo to by ją pozbawiło pretekstu to zgarnięcia kaucji. Poza tym, pokój musi zostać gruntownie odnowiony, ponieważ ma się wprowadzić nowa osoba. Nie kłóciło się to w jej opinii z faktem, że wielokrotnie podkreślała, iż w najbliższym czasie ma zamiar sprzedać to mieszkanie, gdyż jest strasznie drogie w utrzymaniu.

Umówiliśmy się, że mam zadzwonić za tydzień. Tydzień później dowiedziałem się, że blat tak zwanego stolika nie trzyma się jego podstawy. Próbowałem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek się trzymał, czy tylko był przyklejony kilkoma kroplami jakiegoś kleju. Tym nie mniej poinformowałem Małgorzatę, że życzę sobie przedłożenia faktur za czyszczenie dywanu i sofy, gdyż w przeciwnym razie potraktuję jej postępowanie jako próbę wyłudzenia i będę stosował dalsze kroki, oraz że nie pozwolę, żeby za moje pieniądze remontowała sobie mieszkanie. Urząd Skarbowy zostawiłem sobie na wypadek ostateczności. Kwota, jaką miała mi wypłacić do ustalonego dnia stopniała z 250 złotych do 200 złotych. Miałem w tym czasie dostatecznie dużo innych stresów, żeby jeszcze się z nią wykłócać. Jednak kiedy trzy dni po ustalonym terminie pieniędzy dalej nie przelała, zadzwoniłem i jej powiedziałem, żeby skończyła ten cały cyrk, się dalej nie ośmieszała i po prostu przelała te pieniądze. Wystarczyło przypuszczalnie zmienić ton na taki, jakim się mówi do dziecka albo ucznia w podstawówce. Pieniądze się nagle znalazły na koncie.

Nie wierzę, że płaciła Urzędowi Skarbowemu podatek od tego dochodu. Szkoda mi było na znaczek i kopertę, żeby wysyłać umowę do Skarbówki. A może po prostu nie potrafię być mściwy. Czego mnie nauczyła pani Małgorzata? Nie wiem, czy mogę opublikować nazwisko pani Małgorzaty. Ale życzę jej z całego serca, żeby została na starość sama ze swoimi pieniędzmi. Takie noworoczne życzenia. To powinno wystarczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz